Stara Stajnia u Wojtachy

Mocne pięć gwiazdek za wystrój, obsługę, atmosferę a najbardziej za jedzenie. Nie znajdziesz tu wyszukanych i egzotycznych dań, ale z najwyższej półki domowe regionalne (Śląskie) jedzenie. Miejsce dla szukających autentycznych smaków Śląska. Zapraszam wszystkich, bo warto.

To miejsce niedaleko urokliwego rynku robi wrażenie. Chce się tam usiąść i zjeść coś swojskiego. I takie jadło można tam znaleźć. Wrócę już wkrótce, żeby posmakować, zwłaszcza, że można także zjeść na zewnątrz.

Lokal ciekawie urządzony. Trochę ciemno, ale to podobno przez awarię z oświetleniem.
Kelnerka trochę niesympatyczna.
Jedzenie smaczne. Spora porcja dania głównego jak i surówki. Placki w gulaszu nie były dobrze rozgniecione w efekcie czego, można było znaleźć kawałki ziemniaków.

Lokal ma duży potencjał. Wnętrze niestety mimo ciekawych rozwiązań niedopracowane. Dwie gwiazdki za brud, nie ogarnianie obsługi klienta. Najpierw jedzenie potem sztućce, kawa na końcu, jeszcze trzeba było się upomnieć bo Pani zapomniała. Wyszliśmy z niesmakiem.

Jest klimat, będąc w Tarnowskie Górach zajrzyjcie koniecznie. Stoliki wystawione na zewnątrz, a dojście z s
dwóch przeciwległych bram, pewnie dlatego, że jak furmani mili gorszy dzień lub napoje za szybko działały, to mogli wyjść bezkolizyjnie ze stajni. Konie po pracy muszą mieć spokój, w końcu to one przynosiły dochód ich woźnicom. Potrawy proste, ale jakże smaczne. Jadłem ozorki. Warte konsumpcji, dzczegœlnie w takim miejscu. Zimą można ogrzać się w środku, a i napoje wskazują na gorące klimaty. Miła obsługa dopełnia i zamyka atmosferę Starej Stajni, czuwając nad gośćmi i podając strawę i napitki.

Ogólnie lokal dość ciekawie zaprojektowany i urządzony. Dania również smaczne i świeże - ubóstwiam kluski śląskie, które tutaj są wyśmienite. Poza tym jakoś tak brakuje mi tu tej wisienki na torcie. Toalety zaniedbane i czuliśmy się dziwnie. Nieuchwytne wrażenie braku czegoś czego nie jesteśmy w stanie określić.

Porażka. Frytki rylem siekane, na wpółsurowe, ociekające ohydną fryturą, mój olej z silnika chyba byłby lepszy. Kawałki piersi z kurczaka panierowane chyba jakąś najtańszą i ohydną przyprawą. Dawca mięsa na nierozbity schabowy musiał być chyba wyjątkowo stary i żylasty. Pierogi z mięsem dało się zjejść, szkoda tylko, że pływaly w ogromnej ilości wody co w połączeniu z sześcioma skwarkami na jednym z nich, miało chyba sprawiać wrażenie omasty. Była to już kolejna porażka i tym razem naprawdę ostatnia. W mojej ocenie, jedyne co ten zakład opanował to garmaż w tygodniu. Kibel to po prostu kibel nie mający nic wspólnego z toaletą.

Trafiliśmy tam przypadkiem, ale wróciliśmy specjalnie. I to była dobra decyzja. Było bardzo smacznie, dostaliśmy solidne porcje od miłej osługi. Wszystkie dania nam smakowały.
Lokal przyciągnął mnie ciekawym wnętrzem.